Aleksandra Jarosz
Filmy i zdjęcia dość stereotypowo przedstawiają życie na amerykańskim campusie uniwersyteckim – dużo zabawy, mało nauki. A jak jest w rzeczywistości?
Ciekawym aspektem studiowania w USA jest fakt, że nie da się do końca scharakteryzować życia na „typowym amerykańskim campusie”. Każda szkoła jest bowiem odrębną jednostką z innymi tradycjami, z inną infrastrukturą, a nawet innymi normami społecznymi. Jako studentka collegu, który współpracował z dwiema innymi pobliskimi szkołami, miałam okazję porównać moją uczelnię z pozornie podobnymi uniwersytetami i właśnie to doświadczenie uświadomiło mi jak bardzo wyjątkowym i niepowtarzalnym miejscem może być amerykański campus. Na podstawie mojej uczelni — Haverford College w Pennsylwanii, spróbuję opisać esencję tego, jak wygląda życie na amerykańskim campusie.
W wakacje, po wypełnieniu kwestionariusza, mającego na celu m.in. określenie moich cech osobowości i zainteresowań, dostałam informację o przydzieleniu mi miejsca w jednym z akademików. Na mojej uczelni, podczas pierwszego roku każdy ze studentów mieszka na terenie uniwersytetu (czyli tzw. Campusie). Akademiki różnią się jednak od siebie, m.in. położeniem, dostępnością tzw. „jedynek” bądź „dwójek” i swego rodzaju odrębnym charakterem.
Aby zadbać o integrację, wszyscy studenci pierwszego roku zostali podzieleni na kilkunastoosobowe grupy z dbałością o to, żeby w każdej grupie zachowana była różnorodność osób, np. zawsze w grupie był minimum jeden student międzynarodowy, osoby z różnych zakątków USA, reprezentanci różnych grup etnicznych, itp. Do każdej z grup zostali przydzieleni opiekunowie ze starszych lat, którzy po przejściu szkoleń, pełniąc konkretne role, mieli za zadanie wprowadzić nas w życie collegu, pomagać rozwiązywać problemy, a więc sprawić, żeby nasze początki studiowania były przyjemne i bezstresowe.
Studenci międzynarodowi objęci byli dodatkową opieką i przyjeżdżali na campus jeszcze przed Amerykanami. Braliśmy udział w specjalnych szkoleniach, ale też grach i zabawach, co pozwoliło nie tylko na oswojenie się z kulturą amerykańską, ale też zawiązanie niesamowitych międzynarodowych przyjaźni.
Następnym elementem było wprowadzenie (eng. orientation), obecne na każdej amerykańskiej uczelni. Kilka dni przed rozpoczęciem studiów starsi studenci pokazywali nowym (tzw. freshmen/ first years), jak odnaleźć się na campusie. Były to dni zwiedzania, szkoleń, ale też zabawy i świętowania nowego rozdziału w życiu.
Zintegrowani studenci bardzo identyfikują się ze swoją szkołą. Jak widać w amerykańskich filmach paradowanie w ubraniach oznaczonych symbolami uniwersytetu to coś, z czym spotykamy się na porządku dziennym. Poczucie przynależności nie przejawia się jednak jedynie w ubieraniu się w szkolne bluzy. Wydarzenia sportowe, nawet na tak małych uczelniach jak moja, są świetną okazją do zaobserwowania, jak bardzo studenci czują się częścią swojego uniwersytetu. Takiego kibicowania i emocji nie spotkałam nawet na meczach najbardziej popularnych polskich klubów piłki nożnej. Równie ważne jest to, że absolwenci uczelni także identyfikują się ze swoimi alma mater. Przejawia się to nie tylko w tym, że często odwiedzają oni campus i opowiadają o swoim życiu, ale też w tym, że starają się pomóc obecnym studentom, np. w znalezieniu pracy. Będąc w USA, spotykałam się np. z mailami o treści: “szukam studenta Haverfordu na stanowisko w mojej firmie”. Absolwenci wiedzą czego się spodziewać po ludziach studiujących na ich byłym uniwersytecie. Dzięki wnikliwemu procesowi aplikacyjnemu i wyjątkowości każdej ze szkół, studenci konkretnych uczelni często już na wstępie charakteryzują się danymi cechami osobowości, inteligencją oraz wyznają określone wartości.
Wyjątkowym rodzajem społeczności na większych uniwersytetach są tzw. Bractwa (eng. fraternities dla chłopaków, sororities dla dziewczyn). Przynależność do takich społeczności wiąże się z mieszkaniem razem w jednym domu, kultywowaniem domowych tradycji, nawiązywaniem znajomości z daną społecznością z innych uczelni itp. Nie są one jednak dostępne na każdym uniwersytecie.
Uczciwość akademicka, ale i społeczna, to bardzo ważny aspekt studiowania w USA. Nie ma mowy o plagiacie, ściąganiu czy wymienianiu się pytaniami. Każdy pracuje na siebie i dla własnego dobra stara się wzbogacać swoją wiedzę i doświadczenie na tyle, na ile jest w stanie bez użycia nielegalnych sposobów. Moja uczelnia przeniosła uczciwość na wyższy poziom, który może wydawać się nieco abstrakcyjny.
Powiązany z tym był również fakt, że studenci nie wypytywali się nawzajem o oceny, a raczej o to, czy są zadowoleni ze swoich postępów. Nikt się do nikogo nie porównywał, co dla mnie na początku było trudne, bo bez porównywania nie byłam w stanie ocenić swojego poziomu. Z czasem jednak przyjęłam podejście moich kolegów: nieważne ile osób jest od ciebie lepszych czy gorszych, ważne, że ty wiesz, że się rozwijasz i poznajesz swoje mocne i słabe strony.
Uczciwość społeczna, która również podlegała pod Kodeks Honorowy, to ukłon w stronę studentów jako osób dorosłych i nauka tego, jak radzić sobie w społeczeństwie. Zachęcano nas do konfrontacji z ludźmi, jeśli coś nam nie odpowiadało w ich zachowaniu, do interwencji, jeśli myśleliśmy, że ktoś potrzebuje pomocy, a także do opieki nad samym sobą.
Czas studiowania traktowany jest jako czas do rozwoju nie tylko naukowego, ale też społecznego i zawodowego, aby po skończeniu uczelni absolwenci potrafili się odnaleźć w prawdziwym życiu. Podczas studiów duża grupa studentów pracuje na campusie bądź też w jego okolicach (w przypadku osób bez amerykańskiego obywatelstwa nie ma możliwości pracy poza campusem). Ja pracowałam w bibliotece i był to dla mnie pierwszy kontakt z takimi rzeczami jak rozmowa o pracę, kontakt z pracodawcą czy rozliczanie podatków. Dla osób z niskimi zarobkami znalezienie pracy na uczelni nie jest trudne, a zarobki bywają całkiem porządne. Bardzo często college stara się zapewnić jak najwięcej jak najbardziej różnorodnych stanowisk dla swoich studentów, dając pierwszeństwo osobom, które potrzebują wsparcia finansowego.
Poza pracą duża część studentów uprawia sporty. Może się to nie wydawać wyjątkowe – w Polsce przecież mamy AZSy i młodzieżowe kluby sportowe. W Stanach jednak sport jest bardzo spopularyzowany. Osoby będące członkami zespołów sportowych mają treningi codziennie od 16 do 18 i w tym czasie nie odbywają się na uczelni żadne zajęcia. Drużyny sportowe są jednymi z najbardziej zgranych grup na uniwersytetach. W większych szkołach, które rekrutują najlepszych licealistów z danych dyscyplin, sportowcy mogą być znani nawet na skalę narodową.
Bardzo rozbudowana jest też sieć organizacji studenckich. Uniwersytety stwarzają duże możliwości rozwoju zainteresowań i zachęcają do tworzenia klubów dyskusyjnych, grup teatralnych, improwizacyjnych, grup a capella, fanów gotowania, uprawiania roślin, gier planszowych, wolontariatu itp. Na początku roku zazwyczaj odbywają się targi klubów studenckich, gdzie można zapoznać się z ich ofertą. Łatwo jest też samemu założyć własne koło zainteresowań.
Na uczelniach jest też mnóstwo organizacji prowadzonych przez profesjonalistów. Przy tak szerokiej ofercie ciężko jest nie znaleźć czegoś dla siebie.
Przy tak wysokich cenach studiów na uniwersytetach w USA można się zastanawiać, ile jeszcze dodatkowych środków potrzeba, żeby przeżyć. Odpowiedź – nie tak dużo jak mogłoby się wydawać. Na mojej uczelni na pierwszym roku każdy był obowiązkowo objęty pełnym wyżywieniem. W praktyce oznaczało to, że kiedy byłam głodna, mogłam w każdej chwili pójść do stołówki. W związku z tym zakupów spożywczych nie robiłam praktycznie wcale. Mieszkając na campusie, nie musimy się również martwić o płacenie rachunków (nie licząc rachunków za telefon) czy za dojazdy na zajęcia. Podróże w niedalekie okolice też nie są tak drogie, pomimo braku zniżek studenckich. Za przejazd wygodnym autokarem z pobliskiej Filadelfii do Nowego Jorku płaciłam od $9 do $18, zależnie od tego z jakim wyprzedzeniem kupowałam bilet. Wyjazdy do muzeów, na wydarzenia sportowe, lodowiska itp. często za darmo organizowała uczelnia. Podróże w celach naukowych były najczęściej również refundowane przez szkołę.
Drogie są natomiast podręczniki. Nie jest to jednak aż tak duży problem. Strony takie jak amazon.com oferują programy wypożyczania książek – płacimy cenę podręcznika, a kwota ta zostaje prawie w całości zwrócona po roku czy semestrze po jego odesłaniu. Jeśli więc ktoś się postara, zawsze znajdzie się sposób na zminimalizowanie wydatków.
Do kosztów uczelni należy jednak doliczyć ubezpieczenie zdrowotne (absolutna konieczność), które może nas wynieść około $1000-$2000 dolarów rocznie i oczywiście ewentualne podróże do domu na święta/wakacje.
Jak widać, amerykańskie campusy bardzo różnią się od siebie, dlatego ważny jest wybór uczelni, która będzie nam odpowiadać. Wartości i charakter mojej uczelni bardzo do mnie przemawiały, co widać było w moim eseju aplikacyjnym i myślę, że właśnie moje szczere zainteresowanie tym collegem sprawiło, że otrzymałam list z informacją o przyjęciu na studia.
Strony pomocne w poszukiwaniu wymarzonego uniwersytetu:
Na niektórych stronach jest możliwość podania swojego adresu. Jeśli zaznaczycie, że jesteście zainteresowani daną szkołą, dostaniecie dodatkowe pakiety informacyjne. Czasami dołączone do nich są zniżki do opłat aplikacyjnych lub ciekawe gadżety!
Aleksandra Jarosz – stypendystka Haverford College w Pensylwanii, absolwentka medycyny na Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu. Była uczennica programu międzynarodowego IB w Międzynarodowym Liceum Ogólnokształcącym w Lublinie.